Kot

I.

Dźwięk kół jadących po bruku.
Mokry asfalt zmuszający Kierowcę do omijania dziur.
Zapach zgniłych liści, roślin.
Pól uprawnych na skraju lasu.

Biała Dama składająca się z wysokiego pnia drzewa przy drodze obok pola. Przywodzi na myśl pannę w białej sukni, która czeka na przechodniów. Prosi ich, aby ją podwieźć. Kierowcy zgadzają się pomóc autostopowiczce. Potem znikają bez śladu.

Działka leśna, do której się zbliżamy, za każdym razem przyciąga nas swoim echem. Uderza prosto w twarz i przeraża faktem, że te chwile już nigdy nie powrócą. Zdążyliśmy wyjechać z miasteczka jeszcze przed zapadnięciem zmroku. Dni już były krótkie, taki okres przejściowy między jesienią a zimą. Znajdowaliśmy jeszcze grzyby, ale rzadko i z reguły niejadalne. Niebawem można spodziewać się przymrozków i oblodzeń.

Przed leśnym spacerem postanowiliśmy tradycyjnie wstąpić do lokalnego sklepu spożywczego na wsi. Kupiliśmy tradycyjnie „niszowe” czipsy, dostępne jedynie tutaj. Nie zastaliśmy już lodów cytrynowych, których również próżno szukać w marketach i sklepach w mieście. Z naszymi zdobyczami w rękach zaczęliśmy oddalać się od sklepu w kierunku działki. Wtedy na skraju drogi spotkaliśmy małego kotka.

Dotarł do nas dźwięk jego miauczenia albo ktoś zauważył go przez okno. W każdym razie wysiedliśmy i zastanawialiśmy się, co z nim zrobić. Droga co prawda nie była ruchliwa, ale takie małe zwierzątko mogłoby łatwo wpaść pod koła, nawet takiego pojazdu, który raz na rok by akurat przejechał tą drogą.

Początkowo zastanawialiśmy się nad różnymi scenariuszami — czy zabrać kotka do naszej rodziny i się nim zająć, czy może z większą determinacją szukać właściciela w pobliskich domach. Spróbowaliśmy także dowiedzieć się czegoś u ekspedientki w sklepie, pytając ją, czy kojarzy kogoś w pobliżu, kto mógłby mieć taką rodzinę kotów lub ich szukać. Nie była ona jednak w stanie nam pomóc, ponieważ tylko tutaj pracowała, jak stwierdziła.

Rozejrzeliśmy się wokół. Z pobliskich domów dało się słyszeć zew psów, ich szczekanie zagłuszało wszelkie przejawy obecności kocich rodzin. Dobiegające w szaleńczym szale do furtek potężne zwierzęta raczej wykluczały to, żeby na takiej posesji ostał się jeszcze jakiś mruczek. Tabliczki z napisami „Uwaga! Zły pies!” w tym miejscu nie kłamały. Co prawda na podwórku jednego z gospodarstw kłębiła się grupka, wydawać by się mogło, przyjaźnie nastawionych szczekaczy, ale i wśród nich niezbyt znalazłoby się miejsce dla kota.

Po chwili dyskusji zauważyliśmy, że pewien Mężczyzna szedł akurat poboczem wzdłuż drogi. Jego postawa sugerowała, że trzyma w rękach jakieś zawiniątko lub zwierzątko, które niósł. Skręcił on do jednego z domów znajdujących się jakieś 100 metrów dalej.

Widząc go, niemal natychmiast wpadliśmy na pomysł, że może to właśnie on mógłby coś wiedzieć na temat właściciela zaginionego kotka. Automatycznie poszliśmy za nim i stanęliśmy przed jednopiętrowym (może nawet z poddaszem?) klasycznym domem — takim, jakie widuje się na wsi. Na podwórku oczywiście znajdował się pies za metalową siatką, ale nie biegał on po podwórku ani nie podskakiwał przy bramie.

Nie udało się nam znaleźć żadnego dzwonka do furtki, więc obawiając się perspektywy wtargnięcia komuś znienacka na posesję, chwilę poczekaliśmy, aż gospodarz domostwa nas zauważy, ponieważ jego dzieci wyglądały przez okno, więc pewnie za chwilę zawiadomią swojego ojca o przybyciu niespodziewanych gości trzymających kotka. Jak się spodziewaliśmy, tak też się stało. Po chwili Mężczyzna wyszedł na zewnątrz. Przywitaliśmy się i zapytaliśmy, czy mógłby coś wiedzieć o właścicielach rzeczonego kota lub, czy mógłby przechować zwierzątko do czasu, aż odnajdzie jego prawowitych właścicieli.

W odpowiedzi usłyszeliśmy opowieści związane z poprzednimi kotami, którymi się opiekował. Jeden z nich zaginął, drugi „poszedł się żenić”, cokolwiek to znaczy. Nie zastanawiając się zbyt długo, zaproponowaliśmy, aby Mężczyzna wziął od nas tego kotka. Zaraz poszedł zapytać członków rodziny w związku z tą propozycją. Po chwili wrócił i zgodził się przyjąć kota. W oddali widać było jedno z dzieci gospodarza, które patrzyło z oczekiwaniem, najprawdopodobniej podekscytowane możliwością nabycia tego małego zwierzątka.

II.

Z ostrożnych, delikatnych ramion trafiłem bezpośrednio w silne i stanowcze ręce Mężczyzny. Byłem zdezorientowany, ale nie wiedziałem jeszcze o świecie zbyt wiele, stąd tylko odruchowo zacząłem się wyrywać w kierunku olbrzyma, który mnie poprzednio trzymał. Próżne były moje wysiłki, a mój los — przypieczętowany.

Rodzina, która zdecydowała się mnie adoptować, reprezentowała dosyć tradycyjny model — mąż, żona, kilkoro dzieci. Wiele lat po typowym wiejskim ślubie.

Dzieci zaraz zbiegły na parter, żeby mnie poznać. Olbrzymie postacie otoczyły mnie, tworząc okrąg.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *