Pies 2

III. (I.)

Za każdym razem, gdy wracałem pociągiem z pracy, na ławce na ostatniej, niedawno wybudowanej stacji siedział i oczekiwał pewien mężczyzna ze szczekającym psem. Czekał na żonę, która wracała z pracy wieczornym pociągiem. Potem razem szli do domu.

 Człowiek ten każdego dnia był coraz młodszy. Ubywało mu lat, ponieważ chodził często na spacery i dbał o swój organizm. Jadł zdrową żywność, biegał, ćwiczył.

Mijały dni, tygodnie, miesiące, lata. Czas ścigał go, ale nie mógł go doścignąć. Śmierć uległa zamrożeniu. Serdeczne rozmowy ludzi wsiadających i wysiadających z pociągów zagłuszały pochodzące z innego wymiaru, próbujące się przebić, zawodzenie niespokojnych sił.

Ares podskakujący na końcu smyczy motywował rodzinę Człowieka do biegania i psich zabaw. Zwierzę było uciechą domowników, którym codziennie przynosił dobry humor.

Rozprawiano, skąd pochodzi długowieczność właściciela psa. Powstawały różne teorie, kręcące się wokół krążących opowieści starców związanych z pobliskim miasteczkiem. Mężczyźni w sile wieku przesiadujący pod lokalnym sklepem dyskutowali o tym, co widzieli. Ich wypowiedzi znikały w powietrzu jak kartki zamienione w popiół. Słowa zamykały się w ich społeczności, nie wyciekając poza ich grupę.

Stary dozorca bloku stojącego niedaleko natomiast, nieco chętniej wypowiadał się w stosunku do przechodniów. Wśród lokalnej społeczności zapowiadał on nadchodzące wydarzenia. Ostrzegał przed końcem świata i przebudzeniem, które miało nawiedzić mieszkańców. Powtarzał słowa przepowiedni, stukając energicznie laską w asfaltowy osiedlowy chodnik.

A mieszkańcy początkowo nie dawali wiary tym słowom. Codziennie wstawali wcześnie rano, a wieczorem wracali z pracy. Za każdym razem widzieli nastolatka czekającego na stacji na swoją dziewczynę. Trawa z szarej i słomianej zmieniła się w soczystą i świeżą, uschnięte liście drzew powróciły na zielone gałęzie. Mieszkańcy miasteczka pili świeżą, źródlaną wodę, która dla każdego miała inny, ulubiony smak. Ludzie zbierali się nad pobliską rzeką i pływali, ciesząc się śmiercią Czasu.

IV. (II.)

Zadzwonił budzik. Wstałem, poszedłem do łazienki umyć twarz i zęby. Ubrałem się, poszedłem na pociąg do pracy.

***

Wyszedłem z metra. Od razu smagnął mnie mroźny wiatr. W niszy jednego z opuszczonych budynków sąsiadujących z biurowcem, w grubym sportowym śpiworze spał bezdomny mężczyzna. Obok niego zauważyłem kilka leżących zielonych liści, mimo że zaczynała się zima. Poszedłem dalej, kierując się do biura.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *